Polskie wybrzeże 2010

Moja pierwsza wspaniała podróż rozpoczęła się dość ciekawie. Start planowałem na godzinę 8:00 rano, co mniej więcej się udało. Jednak przed wyjazdem z Karpacza zechciałem zaopatrzyć się w trochę gotówki, więc skręciłem w stronę centrum i bankomatu. Okazało się to niemożliwe, gdyż przez wizytę prezydenta Bronka policja zablokowała dojazd do głównej drogi. Nie miałem możliwości zawrócenia i kilkanaście minut musiałem czekać, aż policjant mnie przepuści. W końcu udało mi się zdobyć gotówkę, pozostało jeszcze dotankować samochód i ruszyć w trasę. Przez opóźnienia stację benzynową opuściłem dopiero o godzinie 9:00 i zacząłem podróż.
            Pierwszym planowanym przystankiem był Międzyrzecki Rejon Umocniony, gdzie udało mi się dotrzeć bez większych przygód. Zwiedzanie możliwe jest tam tylko z przewodnikiem i o ustalonych porach, o czym nie miałem pojęcia (wyszło tu słabe przygotowanie teoretyczne do podróży), całe szczęście jednak okazało się, że wejście jest akurat 15 minut po moim przyjeździe. Ogrom i rozmach betonowych konstrukcji budowanych jeszcze w latach przedwojennych zaimponował mi. Przewodnik opowiadał detale historyczne, ale również niezwykle ciekawe szczegóły techniczne dotyczące budowy i funkcjonowania linii umocnień. Ciekawym dodatkiem okazały się być pomieszczenia wystrojone mniej więcej tak jak wyglądały w latach swojej świetności. Po wędrówce podziemnymi korytarzami podpytałem sprzedawcę militariów o lokalizację najbliższego kempingu a on skierował mnie na kemping nad Jeziorem Głębokie.


MRU 
 MRU
 MRU
MRU

            Kemping odnalazłem bez najmniejszego problemu dzięki szczegółowym instrukcjom dojazdu (i tym bardziej, że to jeden jedyny kemping w tym rejonie). Po załatwieniu miejsca postojowego od razu wsiadłem na rower i pojechałem zaznajomić się z okolicą. Okazało się jednak, że okolicy za dużo nie ma i po 20 minutach na rowerze objechałem już wszystko co możliwe (przy okazji znajdując dogodne miejsce do zrobienia zdjęć wieczorem). Przygotowałem sprzęt foto i rozkoszując się pierwszym w życiu dniem na kempingu oczekiwałem zachodu słońca. Po zrobieniu kilku fotek udałem się do pobliskiego baru aby jeszcze odrobinkę się rozluźnić przed trasą zaplanowaną na następny dzień.


JEZIORO GŁĘBOKIE
JEZIORO GŁĘBOKIE

            Z samego rana (co w moim słowniku oznacza godzinę 8:00) wyruszyłem w kierunku Międzyzdrojów aby rozpocząć mój rajd wzdłuż wybrzeża. Około południa chodziłem już po molo i podziwiałem morze. Zahaczyłem również Aleję Gwiazd i Park Chopina, jednak zbliżający się deszcz zachęcił mnie do wyruszenia dalej i poszukiwania miejsca na dłuższy postój. Plus minus tak jak planowałem, udałem się w kierunku Pobierowa, które jest jedną z moich ulubionych nadmorskich miejscowości. Po krótkiej trasie i poszukiwaniu kempingu „7 żab”, w końcu udało mi się tam dotrzeć i rozstawić się na kilka dni.
MIĘDZYZDROJE - Park Chopina

MIĘDZYZDROJE


            Pobyt w Pobierowie zaczął się dość monotonnie i zacząłem myśleć o wcześniejszym wyjeździe, jednak przypadkiem poznałem ekipę z okolic Wrocławia i plany znowu się zmieniły. Pominę opis przebiegu mojego postoju w Pobierowie, nadmienię jedynie, że było dużo muzyki, dużo imprez i jeszcze więcej zabawy. Przez kolejne dni poznawałem coraz to nowe osoby (okazało się, że nas – Dolnego Śląska – jest nad morzem całkiem sporo). Wyjazd przesunął się dopiero na 15.08.


POBIEROWO -"7 Żab"


            Wyjeżdżając z Pobierowa postanowiłem zamarudzić trochę w kilku miejscowościach podczas kierowania się w stronę Kołobrzegu. GPS odmówił posłuszeństwa co zmusiło mnie do posługiwania się nawigacją analogową potocznie zwaną mapą. Wyjechałem z samego rana i już zaraz za Pobierowem zrobiłem krótki postój w Trzęsaczu aby po raz setny zobaczyć ruiny kościółka na klifie oraz wejść na molo i popatrzeć na morze. Wyruszając dalej przypomniałem sobie o latarni w Niechorzu, której wyglądu całkowicie zapomniałem, więc postanowiłem odrobinę odświeżyć własną pamięć. Wcześniejszego dnia wyczytałem w przewodniku o porcie rybackim w Mrzeżynie, a że portu rybackiego nigdy nie widziałem, to zdecydowałem i tam się zatrzymać. Po obejrzeniu portu (który okazał się niezbyt malowniczy) wpadł mi do głowy genialny pomysł aby do Kołobrzegu udać się nie główną trasą, a drogami wiodącymi wzdłuż wybrzeża prze mniejsze miejscowości. Wszystko przebiegało świetnie, aż do momentu gdy okazało się, że droga w Dźwirzynie jest zablokowana i muszę wracać do Trzebiatowa, aby móc dostać się do Kołobrzegu. Przynajmniej miałem ciekawe widoczki (w tym masa powojskowego betonu i ruin budynków dawnych jednostek). Gdy dotarłem do Kołobrzegu, udało mi się odnaleźć parking zaraz przy starówce. Nie mając żadnych konkretnych planów co do kolejności zwiedzania, udałem się przed siebie. Moim oczom ukazał się budynek Muzeum Wojska Polskiego i postanowiłem, że skoro już jestem na miejscu, to zobaczę wystawę. Pani przy wejściu pobrała opłatę za robienie zdjęć, co jest nielegalne, ale nie lubię specjalnie się kłócić. Po zwiedzaniu i kilku fotkach, obrałem kierunek na port (w rezultacie wyszedłem w okolicach molo, ale to pomińmy). Przechodząc plażą, pewna starsza pani poprosiła mnie o pomoc w rozkładaniu leżaka… tyle, że w języku niemieckim i mimo, że powiedziałem (też po niemiecku), że jej nie rozumiem, to ona budowała piękne, złożone zdania i zasypywała nimi moje uszy. Leżak rozłożyłem, usłyszałem „danke”, powiedziałem „bitte” i jak najszybciej udałem się w bliżej nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej od zaniemiecczonej plaży. Jako, że Kołobrzeg widziałem już multum razy, to dość szybko powróciłem do samochodu z chęcią znalezienia dogodnego miejsca na dłuższy postój. Obrałem kierunek na Mielno, gdzie planowałem znaleźć kemping „Rodzinny”, co udało się w miarę sprawnie. Po zakwaterowaniu postanowiłem połazić trochę po mieście i porobić parę fotek. Okazało się, że do ‘centrum’ jest dość daleko, jednak jestem zapalonym piechurem i można powiedzieć, że niejako mnie to ucieszyło. Gorzej wyszła sprawa z robieniem fotek, ponieważ w ciągu dnia działo się niewiele a życie w Mielnie zaczyna się dopiero wieczorem, co ciągnie za sobą brak światła (pomińmy już fakt, że o wieczornej porze było się już po jednej czy dwóch zupkach chmielowych i na wszelki wypadek lepiej wtedy sprzętu foto ze sobą nie nosić). Mielno oferuje kilka całkiem niezłych klubów, jednak najwięcej ludzi po zachodzie słońca i aż do pełni nocy spotkać można na plaży. Niestety o ile w Pobierowie zdobyłem sporo ciekawych znajomości, to w Mielnie ludzie byli troszkę bardziej zamknięci i niechętni do rozmowy. Dni minęły szybko, udało się złapać troszkę słońca na plaży, a jeden dzień poświęciłem na wyprawę do przystani rybackiej w Unieściu i robienie fotek.


NIECHORZE
NIECHORZE

 MRZEŻYNO
MRZEŻYNO

Siakieś powojskowe zadupie

 KOŁOBRZEG -Muzeum Wojska Polskiego
 KOŁOBRZEG
KOŁOBRZEG 
KOŁOBRZEG

 MIELNO-UNIEŚCIE
 MIELNO-UNIEŚCIE
 MIELNO-UNIEŚCIE
 MIELNO-UNIEŚCIE
 MIELNO-UNIEŚCIE
 MIELNO
 MIELNO

MIELNO- "Camping Rodzinny"



            Mielno planowałem opuścić 19.08, jednak kilka osób namawiało mnie na wyjazd na Hel i aby zdążyć tam dotrzeć wyjechałem z Mielna dzień wcześniej. Po drodze zdecydowałem, że koniecznie muszę zobaczyć Słowiński Park Narodowy i tamtejsze ruchome wydmy. Obrałem kierunek na Łebę i jadąc w pięknym słońcu (co było bardzo wyjątkowe wziąwszy pod uwagę wcześniejszą pogodę) dotarłem w końcu do Łeby a później na parking przy parku narodowym w Rąbce. Trasa do przejścia od parkingu wynosiła ok. 6km, można było pojechać rowerem lub meleksem, ale że pogoda była piękna, to postanowiłem zrobić sobie spacer. Ludzi na trasie były dziesiątki i przejście lasem wymagało ich ciągłego wymijania (ach ci ludzie z równin, jak oni się ociągają), dlatego postanowiłem większą część trasy przejść plażą. Plaża okazała się cudowna, bardzo szeroka, bez śladów jakiejkolwiek działalności człowieka. Sporo osób również wybrało tę trasę, jednak było ich i tak mniej niż ludzi idących lasem. Ok. 3km od wydm nagle niebieskie niebo zmieniło się w szare a później granatowe i potężnie lunęło deszczem. Szukałem zejścia z plaży, ale okazało się, że najbliższe jest przy samych wydmach, więc szedłem (zresztą jak masa innych osób) przemoczony do suchej nitki przez 3km. Wydmy co prawda zobaczyłem, ale chcąc znaleźć się już jak najszybciej w moim autku, nie poświęciłem im za dużo czasu. Udałem się do stacji meleksów i stanąłem w kilkudziesięcioosobowej kolejce. Na szczęście władze parku zrobiły „ewakuację” i podesłały kilka meleksów z dodatkowymi przyczepami (każdy w sumie na jakieś 30 osób), aby sprawnie odwieźć wszystkich chętnych (czyli płacących 12zł za przejazd) do stacji w Rąbce. Przemoczony byłem cały aż do gołego ciała. Całe szczęście, że torba na aparat okazała się wodoodporna (o czym nie wiedziałem wcześniej i byłem przerażony co mogę zastać w środku) i nie zamókł ani sprzęt ani żadne dokumenty. Jak doszedłem do samochodu, to podniosłem dach, zmieniłem ubranie na suche i wypiłem gorącą herbatkę. Początkowe plany zakładały nocleg w Łebie, ale że godzina była wczesna, to postanowiłem pojechać prosto na Hel. Droga minęła bez większych problemów, pogoda też się trochę poprawiła i przestało padać. Popołudniu dotarłem na kemping w Helu, „Helkamp” na samiuteńkim końcu półwyspu, gdzie członkowie Camperteamu posiadają 20% zniżki.

            Hel okazał się miejscem dość ciekawym, różniącym się od zachodniej strony Pomorza, którą bardziej znałem. Na zachodzie wszędzie stoją sklepy-namioty i wszystko jest wybitnie sezonowe, natomiast w Helu znajdują się zwyczajne zabudowania. Ponadto cały półwysep jest usiany wszelkiego rodzaju fortyfikacjami pełniącymi zapewne gratkę dla fanów militariów (na mnie to nie zrobiło jakiegoś większego wrażenia). Pogoda podczas mojego pobytu na półwyspie była niezbyt ciekawa, jednak uzbrojony w kurtkę przeciwdeszczową dałem radę zobaczyć to i owo a nawet załapałem się na mini rejs statkiem, żeby zobaczyć półwysep z wody. Odwiedziłem też muzeum rybołówstwa, które było całkiem ciekawe a w dzień przed wyjazdem nogi poniosły mnie do fokarium, aby pooglądać te śmieszne stworzenia. Akurat w dzień mojego wyjazdu była zaplanowana inscenizacja lądowania w Normandii i nie udało mi się jej zobaczyć.


 HEL
HEL 
HEL
HEL
HEL
HEL
HEL
 HEL  


            Dzień wyjazdu z Helu okazał się niezwykle pechowy. Wyjazd planowałem na godzinę 8, więc wstałem o 7 i zacząłem zwijać resztki ekwipunku. Po wyjściu z auta okazało się, że ktoś mnie zastawił. Potem z kolei parę drobnostek również opóźniło mój wyjazd. Po odpięciu się od prądu i pożegnaniu z panią z recepcji przyszedł czas na znalezienie właściciela samochodu uniemożliwiającego mi wyjazd. Po tablicy rejestracyjnej doszedłem, że to prawdopodobnie dojechał ktoś do ludzi mieszkających w przyczepie obok. Zacząłem stukać do drzwi jednak nikt nie otwierał, więc chwilę potem zacząłem stukać trochę głośniej (pięścią). Po chwili zjawił się właściciel auta jednak idący z drugiego kierunku, czyli z sanitariatu. Przeprosił, przestawił samochód i ruszyłem w drogę. Po kilkunastu minutach jazdy silnik zaczął się mocno grzać, a że z chłodnicy potrafiło czasem coś kapać, to zdecydowałem się udać na najbliższą stację paliw, dotankować, ostudzić auto i uzupełnić wodę w układzie chłodzącym. Zatankowałem do pełna i po zapłaceniu ujrzałem pod samochodem wielką plamę ropy. Wystraszyłem się, że jakimś cudem uszkodził się zbiornik paliwa, jednak razem z obsługą stacji zlokalizowaliśmy wyciek i wyszło na to, że strzelił przewód odpowietrzający. Paliwa wyciekło w sumie nie aż tak dużo, jedynie plama wyglądała na sporą. Postawiłem samochód na parkingu stacji i czekałem aż ostygnie silnik, aby dolać wody do chłodzenia. Okazało się, że wody w układzie tak naprawdę specjalnie nie ubyło a grzanie się silnika pozostało zagadką, gdyż już się nie powtórzyło (podejrzewam, że wskaźnik może szwankować). Wyruszyłem dalej w pierwszej miejscowości za stacją znów spotkało mnie niemiłe zdarzenie, a mianowicie łepek na rowerze postanowił szybko przejechać przez pasy. On przejechał, ja za to zaliczyłem bardzo ostre hamowanie i wszystkie sprzęty, które stały na podłodze gwałtownie zmieniły swoje położenie (powypieprzały się w każdą możliwą stronę). Zjechałem w końcu z Helu i kawałek za Władysławowem po zjeździe z ronda odpadła mi owiewka szyby od strony pasażera. W lusterku zobaczyłem, że się nie uszkodziła, więc zjechałem na pobocze i wyszedłem z auta. Owiewka leżała z boku drogi, więc przejeżdżające auta ją omijały… do czasu jak z ronda ze zbyt dużą prędkością wyjechał dostawczak, którego lekko wyniosło i pięknie przejechał po całej długości owiewki zamieniając ją w zbiór odłamków. W końcu udałem się do Sopotu na kemping „Kamienny Potok” i w planach miałem zwiedzenie Trójmiasta właśnie z tego punktu (kemping znajduje się blisko stacji kolejki podmiejskiej). Po zakwaterowaniu udałem się w stronę Sopockiego molo i powłóczyłem się trochę po mieście (znowu skusiłem się na to, żeby popłynąć sobie statkiem, bo w końcu u nas w górach tego nie ma). Planowałem wypad na miasto jeszcze wieczorem uzbrojony w statyw, jednak moje plany spełzły na niczym… dopadło mnie potworne zatrucie pokarmowe i gorączka powyżej 39 stopni. Dzień okazał się pechowy od samego rana aż do samej nocy, która była cała nieprzespana przez potworny ból brzucha. Na następny dzień nie byłem w stanie ruszyć się z łóżka, jednak postanowiłem udać się po południu do lekarza. Po zakupie antybiotyków zacząłem powoli dochodzić do siebie, ale miałem już dzień zwiedzania w plecy. W ostatni dzień pobytu w Trójmieście postanowiłem zobaczyć zarówno Gdynię jak i Gdańsk. Pierwsze z miast okazało się niezbyt ciekawe, więc aby nie marnować czasu, udałem się do Gdańska. Tutaj zachwyciłem się już od momentu wyjścia z kolejki widząc pięknie zachowane stare zabudowania. Na niebie zawisły ciemne chmury, więc nie miałem zbytnio czasu napawać się widokiem i szybkim krokiem obszedłem kilka uliczek. Niestety bardzo szybko zaczęło grzmieć i udałem się z powrotem do kolejki podmiejskiej. W czasie kiedy dotarłem do stacji w Sopocie, na zewnątrz była już potworna burza. Razem z innymi podróżnymi przeczekałem najgorsze w przejściu podziemnym. Po około pół godziny pogoda uspokoiła się w miarę na tyle, żeby przedostać się w stronę kempingu i nie wyglądać jak zmokła kura. Później w radiu mówili o tej burzy, okazało się, że w Wejherowie spadł grad wielkości kurzych jaj czyniąc spore szkody, a w Gdańsku spaliło się klika budynków od uderzeń piorunów. Trójmiasta w rezultacie zobaczyłem o wiele za mało i koniecznie muszę tam powrócić.
 SOPOT
 SOPOT
 SOPOT
 SOPOT
 SOPOT
SOPOT 
SOPOT 
 SOPOT

SOPOT
 GDAŃSK
 GDAŃSK
GDAŃSK 
 GDYNIA
GDYNIA -Dar Pomorza 

            Następnego dnia (23.08) wyruszyłem w kierunku mojego ostatniego przystanku, czyli do Torunia. Zatrzymałem się na kempingu „Tramp Camping”, który oddalony od starego rynku jest tylko o długość mostu. Zwiedzanie okazało się rzeczą dość trudną, gdyż byłem już bardzo osłabiony po wcześniejszym zatruciu i choć plany miałem ambitne, to udało mi się tylko liznąć Toruń bez konkretnego zwiedzania (tam też muszę jeszcze wrócić). Postanowiłem jeszcze na jedno wyjście wieczorem aby porobić zdjęcia podobno pięknie oświetlonej panoramy miasta, jednak już popołudniu pogoda mocno się pogorszyła i wyjściu nie było mowy. Nazajutrz wyruszyłem w stronę domu i bez dłuższych postojów dojechałem spokojnie na miejsce.


 TORUŃ
 TORUŃ
TORUŃ 
TORUŃ 
 TORUŃ
 TORUŃ
 Gdzieś w Polsce